niedziela, 1 maja 2016

Rozdział 3

     Zakręciło mi się w głowie. Co on tu robił? Gra na gitarze? Cisnęło mi się tyle pytań, ale siedziałam i wpatrywałam się w niego. Rozejrzał się po sali, zauważył mnie i uśmiechnął się. Z początku speszona odwróciłam wzrok, ale po chwili odpowiedziałam uśmiechem.
     Nie usiadł obok mnie. Przeszedł przez salę i zajął miejsce z dala od innych, ale bliżej nauczycielki niż ja. Zawiedziona spojrzałam na jego plecy. Czemu nie dołączył do mnie?
     Pani Lowest uśmiechnęła się na widok Edwarda.
- Widzę, że przyszedł najlepszy uczeń! - powiedziała z entuzjazmem. Chłopak tylko uniósł kąciki ust i usiadł na podłodze.
    Nauczycielka zaczęła przydzielać poszczególne instrumenty uczniom. Jeden chłopak dostał skrzypce, lekko otyła dziewczyna gitarę, ubrana na różowo blondynka fortepian.... Kiedy przyszła kolej na mnie, pani Lowest zawahała się.
- Ty jesteś ta nowa? - spytała zamyślona. - Elizabeth?
- Eli - poprawił ją Edward. Dopiero zauważyłam, że cały czas się w nas wpatruje. Zadrżałam.
- Ach, no tak. No to na jakich instrumentach grasz, Eli?
- Ymmm... Kiedyś grałam na fortepianie - szepnęłam zawstydzona.
- No to na pewno nie dam ci fortepianu! - zaśmiała się kobieta. Miała zdecydowanie dziwny sposób prowadzenia lekcji. - Co powiesz na.... Bębny?
- Bębny? - zawahałam się. Nie miałam o nich zielonego pojęcia. A już z pewnością nie wiedziałam, jak na nich grać.
- Tak. Ed wszystko ci pokaże - uśmiechnęła się i odwróciła na pięcie, podając flet brunetowi w okularach.
     Spojrzeliśmy z Edwardem po sobie.
- No to wygląda na to, że jesteś na mnie skazana - uśmiechnął się nieśmiało i podszedł do instrumentu.

***

     To była najszybciej mijająca godzina w moim życiu. Niewiele się nauczyłam; zbyt zajęta byłam wpatrywaniem się w Eda, który grał naprawdę świetnie. Gadaliśmy też trochę. Czułam się już trochę swobodniej w jego towarzystwie i on chyba w moim też; dużo żartowaliśmy.
     Kiedy zadzwonił dzwonek, ogarnął mnie smutek. Wtem wpadłam na pomysł.
- Hej, może pójdziesz ze mną i Michaelem kawałek? - zaproponowałam całkiem śmiało.
- Nie mogę. Muszę zostać po lekcji - wskazał na panią Lowest, która oparta o szafę sprawiała wrażenie, jakby na niego czekała. Skinęła nam głową.
- Ach, okej. To nic. Pa, do zobaczenia - westchnęłam zawiedziona.
- Pa, Eli - uśmiechnął się i odwrócił.
     Wyszłam z klasy zamyślona. Co on z nią robił? Nagle przypomniała mi się jej krótka spódniczka.... Nie, to niemożliwe. Edward sprawiał wrażenie przyzwoitego.
     Minęłam bramę szkoły i szłam dalej. Wtem usłyszałam ciche nawoływania:
- Elizabeth, Elizabeth! - odwróciłam się. Michael biegł w moją stronę, a jego kucyk śmiesznie podskakiwał. - Myślałem, że już mi na dobre uciekniesz. Miałaś zaczekać! - wysapał, kiedy w końcu mnie dogonił.
- Aaa no tak. Wybacz, zapomniałam -wybąkałam, zamyślona. 
- Dostałaś SMS'a? - spytał, ruszając razem ze mną. 
No tak. Zapomniałam odpisać na tą wiadomość, bo wszedł Ed. Kurczę.
- Dostałam, ale nie zdążyłam odpisać - wyjaśniłam, znów spinając włosy w kucyk. W końcu opuściłam szkołę.
- Haha, no to widzę że długo ci zajmuje odpisywanie - zażartował, chichocząc. - Ładnie ci w kucyku - dodał, na co natychmiast się zaczerwieniłam.
     Szliśmy kilka minut w milczeniu, aż dotarliśmy do skrzyżowania asfaltowej drogi z tą gruntową.
- Tutaj cię zostawiam - Michael zatrzymał się. - Ja muszę iść jeszcze dalej asfaltówką - wyjaśnił. Pokiwałam ze zrozumieniem głową, uśmiechając się. - No to do zobaczenia jutro. Widzimy się na biologii! 
- Pa, Michael.
     Ruszyłam ubitą drogą. Czułam zapach kwiatów, a ptaki świergotały nad moją głową. Layville było naprawdę uroczym miasteczkiem. 
     Nagle poczułam, jak wibruje mi telefon. Uśmiechnęłam się do siebie. Ach ten Michael. Długo beze mnie nie wytrzyma. Mimo to fajnym uczuciem było mieć przyjaciela. Otworzyłam wiadomość. Ku mojemu zdziwieniu nie była ona od niego.

Hej Eli, może dzisiaj do mnie wpadniesz? Napiszemy razem tą pracę o Hamlecie.
Stella

     Skąd miała mój numer? Pewnie Michael jej podał. Zapisałam numer w kontaktach i szybko (a raczej najszybciej, jak tylko pozwalały mi małe klawisze telefonu) wystukałam odpowiedź.

Nawet nie wiem, gdzie mieszkasz. Co powiesz na to, żebyś ty przyszła do mnie? Na pewno każdy gada już o moim adresie.

     Minęłam dom państwa Clarków. Tym razem staruszka siedziała na ławce. Pomachała mi, a ja odpowiedziałam tym samym. Po drodze minął mnie pick-up taty.
- Hej, mała. Wsiadaj! - krzyknął. Otworzyłam drzwiczki i wsiadłam do auta. W radiu leciała jakaś stara piosenka Beatlesów.
- Hej tato - samochód ruszył. Trochę trzęsło.
- Jak minął dzień? - spytał Joseph. Na jego twarzy malowała się troska. Wiedział o moim usposobieniu i z pewnością martwił się, jak potoczył się mój pierwszy dzień w szkole.
- Było nieźle - zaczęłam. - Wszyscy się na mnie gapili. W sumie mam nawet dwójkę przyjaciół.
- Wow - tata był naprawdę zdziwiony. Zamrugał oczami. - To świetnie. Przyjdą do nas?
- Tylko Stella - odparłam zadowolona, że po raz pierwszy zapraszam kogoś do domu. - Michael przyjdzie jutro.
Tata drgnął.
- Ale to nie twój chłopak?
- Niee, no coś ty, tato. Tyko kolega. Podoba się Stelli - wyjaśniłam. Na jego twarzy malowała się ulga. Zaśmiałam się w duchu.
     Podjechaliśmy pod dom i tata zaparkował pod wiatą. Wysiadłam. W domu mama czytała gazetę. Pachniało pieczenią.
- Hej kochanie! - mama wręcz poderwała się z fotela i pobiegła w stronę kuchni. - Przeżyłaś?
Opowiedziałam jej o moim pierwszym dniu w szkole, na co zareagowała nie inczej niż tata. Zszokowana nakładała każdemu porcję pieczeni i frytek.
- A gdzie Harry? - spytałam, rozglądając się po salonie. 
- On też znalazł sobie kolegów - wyjaśniła mama z uśmiechem. - Bawią się w ogrodzie i ani myślą o jedzeniu.
     Po obiedzie wbiegłam po schodach na piętro. Otworzyłam drzwi do pokoju i westchnęłam ciężko. Stella się przerazi! Moje wielkie drewniane łóżko, a właściwie łoże dwuosobowe zasypane było stertą ubrań, wśród których szukałam czegoś przyzwoitego do szkoły. Na podłodze wśród kartonów leżały jakieś kompletnie nieprzydatne mi rzeczy, szafa była otwarta, na biurku mnóstwo papierów.... Pokój wyglądał, jakby przeszedł przez niego huragan!
     Przyszła kolejna wiadomość. 

Będę za 15 minut ;)

     Miałam kwadrans, żeby doprowadzić to pomieszczenie do porządku. Warto było chociaż spróbować.
     Zdążyłam poskładać ubrania i włożyć z powrotem do szafy, niedbale pościelić łóżko i zaciągnąć kartony w jedno miejsce pod ścianę. Następnie przeniosłam wszystkie kombinerki, młotki i inne przyrządy iście remontowe na jedną z półek. 
     Kiedy przecierałam zakurzone biurko wilgotną szmatką, zadzwonił dzwonek. Zbiegłam po schodach z prędkością torpedy zanim ktokolwiek z domowników zdecydował się otworzyć.
     Za drzwiami stała uśmiechnięta Stella. Przebrała się w dresy i różową bluzę, a włosy spięła w wysoki kucyk. Wyglądała uroczo. W Nowym Jorku wszyscy ubierali się tak reprezentacyjnie, ale w Layville chyba nie było aż tak źle. Uśmiechnęłam się.
- Hej, Eli - weszła do środka. - Gotowa na przygodę z Szekspirem?
- Zawsze - zaśmiałam się. Zupełnie nie poznawałam siebie. Gdzie podziała się ta nieśmiała dziewczyna z miasta?
    Poprowadziłam przyjaciółkę przez salon do kuchni. Przywitała się z moimi rodzicami, którym uśmiech nie schodził z twarzy. Wbiegłyśmy po schodach na górę. Przy drzwiach do mojego pokoju zawahałam się.
- Ymm... Nie wiem, czy chcesz tu wchodzić - zaczęłam, skubiąc skórkę przy paznokciu. - Jeszcze się nawet nie zdążyłam całkiem rozpakować.
- Oj nie żartuj, myślisz że przejmuję się tym jak mieszkasz? - Stella nacisnęła klamkę i weszła do sypialni. Rozejrzała się zaciekawiona. - Jeju, co ty trzymasz w tych kartonach?
- Głównie książki. Lubię czytać - wyjaśniłam, spoglądając w kierunku pudeł. Było ich co najmniej tuzin.
    Stella usiadła na fotelu przy biurku. Jej zielone oczy wpatrywały się we mnie.
- Zaczynamy? - spytała.

***

     Pisanie pracy na angielski nigdy nie zajęło mi tyle czasu. Co chwila żartowałyśmy i śmiałyśmy się, ale wreszcie przed dwudziestą skończyłyśmy. Na zewnątrz zdążyło się już ściemnić. 
- Eli, ja już pójdę - Stella podniosła się z krzesła. - Mam kawałek do przejścia.
     Posmutniałam. Tak dobrze mi było w jej towarzystwie. Uśmiechnęłam się smętnie i ruszyłam w stronę schodów.
     Przy drzwiach dziewczyna złapała mnie za ramię.
- A może mnie odprowadzisz? - spytała, uśmiechając się. - Nie widziałaś jeszcze Layville nocą.
     Perspektywa kolejnych kilkudziesięciu minut z przyjaciółką była bardzo kusząca. Zarzuciłam ciepłą bluzę taty i rzucając "wychodzę" zamknęłam drzwi.
- Gdzie właściwie mieszkasz? - spytałam Stellę, kiedy szłyśmy gruntową drogą, mijając jeden z domów. 
- Za parkiem Cross - wyjaśniła. - To taki mały skwer, w którym rośnie dużo drzew i mamy mały staw - dodała, widząc moją zdziwioną minę. - To jakiś kawałek za szkołą.
     Odprowadziłam Stellę pod sam dom. Minęłyśmy budynek liceum, park Cross (co raczej nazwałabym lasem Cross, tyle w nim było drzew) i wkrótce zaczęły pojawiać się domy.
     Dziewczyna mieszkała w sporym budynku z białej cegły. Na podwórku ujadał mały maltańczyk.
- Rocky! - zapiszczała, podnosząc psa. Polizał ją po twarzy. - Tęskniłeś?
     Pożegnałam się ze Stellą i powoli wracałam. Robiło się zimno. Było w końcu po dwudziestej pierwszej. Chciałam już wracać do ciepłego łóżka. 

***

     Mijałam park Cross. Wiatr targał mi włosy, dygotałam. Trzeba było zabrać kurtkę, zganiłam się w myślach. Schowałam ręce w kieszeni bluzy i zarzuciłam kaptur.
     Wtem coś usłyszałam. Zatrzymałam się gwałtownie. Dźwięk dochodził z nieopodal. Z parku. Wypływał z głębi i wpływał do moich uszu powodując, że zapomniałam o wszystkim.
Gitara.
     Chwilę wsłuchiwałam się w delikatne akordy. Nie czułam już zimna. Ciepło rozlało się po całym moim ciele. Ktoś grał naprawdę pięknie.
     Nagle dał się słyszeć śpiew. Męski. Był delikatny, pełen wdzięku i słodki. Zdawało się, że to anioł śpiewał, przycupnąwszy na jednym z pni drzew w parku.
I wtedy zrozumiałam, że ktokolwiek śpiewał, ktokolwiek grał, poczułam to.
Zakochałam się.

sobota, 30 kwietnia 2016

Rozdział 2

     Chłopak uśmiechnął się tylko i skinął głową. Jak dobrze, że nie musiałam ściskać jego ręki. Dłonie miałam tak spocone ze stresu, że byłaby to nie lada kompromitacja. Nie wiedziałam, dlaczego Edward wywołuje we mnie takie emocje. Był przecież zwykłym chłopakiem. Nic specjalnego.
- Wolę Ed - dodał z nieśmiałym uśmiechem.
- A ja Eli - zachichotałam nerwowo. Jeju, ale byłam zestresowana.
     Dzwonek był dla mnie wybawieniem. Zadzwonił nagle, aż podskoczyłam. Lekcja biologii miała się zacząć lada chwila.
- Lecę, mam teraz chemię - westchnął chłopak. - Miło było poznać. Do zobaczenia.
I już go nie było.

***

    Na biologii siedziałam z Michaelem. Chłopak gadał jak najęty, a ja tylko potakiwałam, starając się robić notatki. Zawsze byłam dobrą uczennicą i nie chciałam, żeby w Layville się to zmieniło.
    Nie byłam pewna czy mogę nazwać Michaela swoim przyjacielem. Właściwie znałam tylko jego imię, nic więcej. Wzbudzał jednak moją sympatię, przy nim czułam się inna, a moja nieśmiałość niemal się ulatniała.
    Następną lekcją był WF. Musiałam przenieść się do sektora D, gdzie znajdowały się sale gimnastyczne. Spośród osób z mojej grupy nie znałam nikogo, dlatego lekcję spędziłam w milczeniu, a dokładnie na biegu na kilometr. Zauważyłam, że miałam o wiele gorszą kondycję niż pozostałe dziewczyny. To pewnie wina mieszkania w Nowym Jorku i spędzania całych dni w pokoju.
   Później był angielski. Sektor C, gdzie mieściły się wszystkie pracownie językowe, najbardziej przypadł mi do gustu. Znajdowała się tu też biblioteka, w której spędziłam całą przerwę, z Michaelem u boku, trajkoczącego cały czas o czym tylko się dało. Ed zniknął.
   Podczas lekcji angielskiego obok mnie usiadła dziewczyna. Była prześliczna. Jej proste włosy w kolorze czekolady opadały na opalone ramiona. Miała delikatną twarz i wielkie zielone oczy.
- Jestem Stella - przedstawiła się. - Wszyscy cię obserwują jakbyś była kosmitką. I nie garb się, bo wyglądasz jak stara baba.
    Po tych słowach zrozumiałam, że ja i Stella zostaniemy przyjaciółkami. Nie zamieniłyśmy co prawda wiele zdań, ale zdecydowanie przypadła mi do gustu.
     Kiedy zadzwonił dzwonek, złapała mnie za ramię.
- Teraz lunch. Siadamy razem? - wbiła we mnie swoje zielone spojrzenie. Jej oczy były tak wielkie, że momentami wręcz przerażały.
- Chętnie, ale siedzę z Michaelem - wyjaśniłam. Miałam wielką ochotę usiąść ze Stellą, ale wiedziałam, że nie mogę zostawić swojego przyjaciela (czy kim on był) na lodzie.
- Jakim? - dziewczyna pytająco uniosła brew.
    Właśnie wtedy uświadomiłam sobie, że nawet nie znam jego nazwiska. Głupio mi się zrobiło, ale musiałam jakoś z tego wybrnąć.
- No ten z długimi włosami... - zaczęłam. W oddali widziałam już jego sylwetkę zbliżającą się w moją stronę. Pomachał mi, ale ja nie odmachałam.
- Michael Crisp! - pisnęła Stella. - To ciacho. Tylu dziewczynom się podoba..... Jesteście razem?
- Coooo?! Nie, no coś ty! - oblałam się rumieńcem. - Skąd ten pomysł?
- Jaki pomysł? - spytał Michael, który właśnie się pojawił. - Hej, Stephanie - uśmiechnął się.
- Stella - poprawiła go dziewczyna, lekko zawiedziona.
- Było blisko - wzruszył ramionami i spojrzał na mnie - Idziemy jeść? Padam z głodu.
    Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że Michael faktycznie jest bardzo przystojny. Wysoki, bardzo dobrze zbudowany. Jego kości policzkowe znakomicie podkreślały twarz. Był naprawdę niezły.
- Umm... Czy Stella może zjeść z nami? - zapytałam, posyłając przyjaciółce porozumiewawcze spojrzenie. Jej oczy zdawały się mówić "wow, dziękuję, usiądę z największym ciachem w szkole!".
- Jasne - uśmiechnął się sztucznie i ruszył w stronę stołówki. Również ona znajdowała się w sektorze C.

***

- A tak w ogóle, gdzie Edward? - spytałam, nie mogąc się powstrzymać.
- Nie jada w stołówce - odpowiedział Michael z pełnymi ustami. Typowy facet.
- Jak to? - spytałam zaintrygowana.
- Nie wiem, ma jakieś tajne miejsca - zaśmiał się chłopak. - A co? Wpadł ci w oko?
- Nie. Nie! - oblałam się rumieńcem, nabijając frytkę na widelec. - Po prostu... Myślałam, że się przyjaźnicie.
- Tak trochę. Ale on jest z innej planety! Dziwoląg, żyje we własnym świecie - Michael wyglądał tak śmiesznie gestykulując rękoma, że mimowolnie się zaśmiałam. - No co?

***

     Po lunchu był hiszpański, na który też chodziłam z Michaelem. Mieszkając w Nowym Jorku byłam najlepsza z tego przedmiotu, jednak teraz chłopak bił mnie na głowę! Mówił po hiszpańsku jak w ojczystym języku. Tak dobrze było mieć go obok siebie w ławce.
     Wiele dziewczyn rzucało tęskne spojrzenia w naszą stronę. Dopiero zrozumiałam, jak bardzo chciały być na moim miejscu. Jednak Michael zdawał się w ogóle tym nie przejmować.
     Przedostatnia lekcja to geografia. Tam zagadał do mnie niejaki Frank, jednak nie wydawał się dobrym kompanem. Odmruczałam mu coś w odpowiedzi i więcej się do siebie nie odzywaliśmy. I tak minęła lekcja i kolejna przerwa. Cały dzień, a Edwarda nigdzie. Nie wiedziałam, czym mnie tak zaintrygował. Wydawał się być takim samym introwertykiem jak ja.
    Na przerwie przed muzyką, ostatnią lekcją, wyszliśmy z Michaelem na dwór. Pogoda była tak piękna, że niemal wszyscy uczniowie rozsiedli się na kocach na trawie obok dziedzińca. Uroki wsi. W Nowym Jorku by to nie przeszło.
- No i twój pierwszy dzień w szkole dobiega końca. Jak się podobało? - spytał chłopak, przymykając oczy. Promienie słońca sprawiały, że jego twarz nieco połyskiwała, a delikatny wiatr kołysał jego włosami.
- Całkiem dobrze - odpowiedziałam szczerze. - Myślałam, że będzie o wiele gorzej!
- No widzisz, mapka się przydała? - zaśmiał się; widocznie zrozumiał jak głupim pomysłem było drukowanie mapy szkoły dla nowej uczennicy.
- Taaa - wybuchnęłam śmiechem. - Tak w ogóle, gdzie mieszkasz?
- W zupełnie innej części miasteczka niż ty - odparł. - Znaczy..... wiesz, ludzie dużo mówią - dodał zmieszany, kiedy zauważył jak wybałuszam oczy na wiadomość, że wie gdzie mieszkam. - Niedaleko kościoła.
- No to chyba przyda mi się mapa miasteczka - zażartowałam.
- Da się zrobić.
     Przez chwilę siedziałam na kocu, wystawiając twarz do słońca. Lato powoli się kończyło. Trzeba było nacieszyć się ostatnimi chwilami ciepła. Do mojej głowy znów wkradł się Edward. Co teraz robił? Czy też siedział na którymś kocu? A może czytał? Ciekawe, gdzie mieszka....
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - spytał Michael, trącając mnie w ramię. Drgnęłam.
- Eee... Coś mówiłeś? - zmieszałam się. Ed znów opuścił moje myśli.
- Pytałem, czy podasz Facebooka - westchnął zniecierpliwiony. - Jakoś muszę się z tobą kontaktować.
- Umm... Nie mam - odpowiedziałam. To była prawda. Nie miałam Facebooka, Twittera, niczego. Nie było mi to potrzebne bo i tak nie miałam znajomych.
- Co?! Nie masz Facebooka? - Michael ewidentnie mi nie dowierzał. - Jakim cudem? Dziewczyna z Nowego Jorku..... 
- No wiesz, nie miałam żadnych przyjaciół...
- Nie wierzę ci. Zresztą, nieważne - podniósł się energicznie. - Założę ci konto. Jutro. Pasuje ci? U mnie czy u ciebie?
- Yyyy... nie wiem - ta ilość pytań mnie przytłaczała. - Jak chcesz.
- Proponuję u ciebie - uśmiechnął się i pomógł mi wstać. Złożył koc. Zadzwonił dzwonek. - A chociaż numer telefonu?
- Coś mam - zaśmiałam się. Wyjęłam z torebki telefon.
- Wooow, co to za przedpotopowy wynalazek? Nie mów, że to telefon! - Michael wskazał moją cegiełkę i pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Z telefonu też mało korzystałam - wyznałam patrząc, jak chłopak wstukuje w moją komórkę numer. Ruszyliśmy korytarzem - ja na muzykę, on na historię.

***

     Weszłam do klasy po dzwonku, jednak nauczyciela jeszcze nie było. Pracownia muzyczna wyglądała niesamowicie. Wszędzie stały instrumenty muzyczne. Wszędzie. Nie było ławek, tylko gdzieniegdzie krzesła. Niemal wszyscy uczniowie kłębili się wokół okna, spoglądając tęsknie w kierunku bramy szkolnej, inni siedzieli na podłodze. Ja również zdecydowałam się usiąść, wybrałam jednak bardziej odizolowane miejsce. Oparłam się o dużą szafę, a głowę przyłożyłam do zimnego kaloryfera. Wszyscy się na mnie gapili. Chciałam zniknąć.
     Do klasy weszła kobieta. Miała czarne szpilki, prążkowane rajstopy i spódniczkę mini. Oprócz tego opinający się sweterek. Była bardzo młoda, przed trzydziestką. Ładna.
- Witam was wszystkich. Mam na imię Jessica Lowest i będę was uczyć muzyki, tak jak w zeszłym roku. Nie mamy czasu na przedstawianie się nawzajem, więc zacznijmy lekcję od przydzielania instrumentu na dzisiaj....
     Nie wiem, dlaczego zdecydowałam się na muzykę. Może z powodu mojej miłości do Chopina, Mozarta, Beethovena i innych twórców muzyki klasycznej. Jedyny instrument na którym potrafię grać to fortepian. Albo raczej potrafiłam. Kiedy miałam dwanaście lat moi rodzice sprzedali instrument, aby spłacić kredyt za mieszkanie babci. I od tego czasu nie grałam.
     Poczułam, jak telefon w mojej kieszeni wibruje. Dawno tego nie czułam. Jedyne wiadomości, które dostawałam to reklamy od operatora i od czasu do czasu od rodziców. Ale bardzo rzadko. Zaintrygowana odczytałam wiadomość.

Mam nadzieję, że nie umierasz z nudów, bo ja tak. Pan Chester przynudza tak bardzo, że chyba wszyscy śpią. Spotkajmy się przy bramie, odprowadzę cię kawałek. M

    Uśmiechnęłam się. Michael naprawdę był moim przyjacielem. Czułam, że dzięki niemu ten rok będzie inny niż poprzednie. Jutro ma mi założyć facebooka...,. Przecież nawet nikt mnie nie doda! Nie mam znajomych, nie wiem po co mi coś takiego...
    Tak czy siak wiedziałam, że chłopak jest świetnym kumplem. Zabrałam się za wystukiwanie odpowiedzi, gdy nagle drzwi sali otworzyły się. Podniosłam wzrok i zaniemówiłam.
W drzwiach stał Edward z gitarą w ręku.

- Dzień dobry. Przepraszam za spóźnienie.

Rozdział 1

     Znów ten odgłos. Metaliczny dźwięk starego budzika, który należał jeszcze do mojej babci irytował mnie coraz bardziej. Przewróciłam się na drugi bok i, mocno zaciskając oczy, prosiłam cicho Opatrzność, aby cofnęła czas o kilka godzin. Nie chciałam wstawać.
     Po chwili ciężkie drewniane drzwi otworzyły się i do pokoju energicznie wkroczyła mama. Odsłoniła białą zasłonę, a do pokoju wkradły się jasne promienie porannego słońca. Zasłoniłam oczy dłońmi i owinęłam się kołdrą z jeszcze większym zapałem. Nienawidziłam kiedy mama mnie budziła.
- Wstawaj dziecinko - zaczęła swoim śpiewnym głosem. Czy ona nie potrafiła zrozumieć, że mam już 17 lat i podobne zwroty są nieadekwatne dla dziewczyny wkraczającej w dorosłość? - Dziś twój wielki dzień.
     Co do tego miała rację. Na samą myśl o najbliższych godzinach zaczynałam się trząść. Pierwszy dzień w nowej szkole. Kilka dni temu przeprowadziłam się z olbrzymiego, zatłoczonego Nowego Jorku do... Layville. Z pewnością nie znacie takiego miejsca. Nikt go nie zna. Malutkie miasteczko w stanie Washington. Niewielu mieszkańców i, co najgorsze, każdy zna każdego. Tutaj nie skryję się wśród tłumu i nie pozostanę niezauważona. Na samą myśl o tym serce podchodziło mi do gardła.
    Czy rówieśnicy mnie zaakceptują? W Nowym Jorku nie było tak źle. Wystarczyło nie zwracać na siebie uwagi, siadać w cieniu korytarza pochylona nad dobrą książką lub ze słuchawkami w uszach. Czasem znieść uszczypliwe uwagi lub rozbawione spojrzenia. Raz na jakiś czas wzruszyć ramionami na słowo "dziwadło", które było w pewnym stopniu adekwatne. Nie byłam typową nastolatką. Bez modnych, markowych ciuchów, ślicznych przyjaciółek i Yorka w różowej torebce. Bez nowoczesnego apartamentu i kieszonkowego godnego średniej amerykańskiej pensji. Zamiast zakupów, randek i imprez wolałam zaszyć się w pokoju i w ciszy (lub przy akompaniamencie muzyki klasycznej) czytać. To sprawiało mi wielką przyjemność. Z książką w dłoni zapominałam o bożym świecie, a godziny zdawały się być minutami. Taak, zdecydowanie nie byłam typową siedemnastolatką dwudziestego pierwszego wieku.
     Z rezygnacją wstałam z łóżka i, lawirując pomiędzy kartonami pełnymi moich rzeczy (od przeprowadzki nie zdążyłam się nawet całkiem rozpakować) weszłam do mojej łazienki.
     Było to małe pomieszczenie, w którym podśmiardywało stęchlizną. Małe okienko wychodziło na wielki ogród za domem, obok niego usytuowana była duża wanna z pozłacanymi kurkami rodem z XIX wieku. Po drugiej stronie toaleta i umywalka, nad którą wisiało wielkie, lekko wyblakłe lustro w złotej ramie. Żyrandol rzucał jasną poświatę na szare płytki na ścianie. Wprost nie mogłam się doczekać, aż dodam temu pomieszczeniu nieco akcentu i żywotności.
     Nie miałam czasu na kąpiel, dlatego umyłam szybko zęby i twarz.
- No pięknie - szepnęłam do siebie ironicznie, wpatrzona w niewyraźne odbicie w lustrze. - Pryszcz akurat dziś. Zapowiada się ciekawie.
     Zrezygnowana usiadłam na łóżku wpatrując się w otwartą szafę. Większość ubrań zdążyłam już ułożyć na drewnianych półkach.
"W co ubiera się dziewczyna na pierwszy dzień w szkole?" - zastanawiałam się, szukając czegoś przyzwoitego wśród stosów nijakich bluzek i spodni.
     Ostatecznie zdecydowałam się na zwykłe jeansy i bluzę z kapturem. Swoje ciemne włosy związałam w kucyk i zbiegłam po schodach. W kuchni mama smażyła jajecznicę, a tata udawał że ogląda poranne wiadomości w telewizji; w rzeczywistości wpatrywał się w swoją żonę z nieskrywaną miłością. Dziwiło mnie, że po prawie 20 latach małżeństwa wciąż tak się kochają. Większość rodziców moich "znajomych" (jeśli tak mówi się o osobach, z którymi nigdy nie zamieniło się słowa, jednak przez kilka lat chodziło do szkoły) było już w trakcie lub po rozwodzie; ewentualnie udawali, że coś do siebie czują, czekając aż ich dzieci wyprowadzą się z domu, żeby spokojnie się rozejść. Uczucie moich rodziców nie gasło, wręcz przeciwnie - rosło z każdą godziną. Czasem było to irytujące, jednak tak naprawdę bardzo im zazdrościłam. Byli tacy szczęśliwi.
    Na kanapie siedział też mój brat Harry, wymachując PSP i krzywiąc się w ten uroczy sposób, w jaki dziewięciolatkowie skupiają się nad grą zręcznościową. Na mój widok Harry poderwał się z sofy.
- Eli, Eli, powiedz mamie, że ja nie chcę jajecznicy! - wskazał oskarżycielskim palcem w kierunku kuchni. - Chcę naleśniki!
     Dobiegł nas śmiech mamy. Pogłaskałam Harry'ego po włosach, na co skrzywił się nieco. Prawdę mówiąc sama nie pogardziłabym naleśnikami. Teraz jednak nie było czasu na żadne dyskusje.
- Przestań manipulować swoją siostrą - zażartował tata, podnosząc się z fotela i wyłączając telewizor. - A ty mu się nie daj, Eli.
Eli. Tak mam na imię. A dokładnie Elizabeth, ale ciocia Taylor, siostra mamy twierdzi, że Eli jest bardziej amerykańsko. Od trzeciego roku życia wszyscy zwracają się do mnie per Eli co jakoś nie robi mi wielkiej różnicy.
     Harry skrzywił się.
- Co to znaczy manipulować?
   
***

- Podwieźć cię do szkoły? - usłyszałam krzyk taty, kiedy otwierałam już skrzypiącą furtkę. Siedział w swoim czerwonym pick-upie, którego kupił od jakiegoś starego rolnika za grosze na cześć naszej przeprowadzki. Z tyłu Harry z obrażoną miną próbował wymusić na tacie nową grę na PSP. Wizja wykłócającego się malucha przez 15 minut drogi nie uśmiechała mi się. Spojrzałam na zegarek. Miałam 40 minut do rozpoczęcia lekcji i 5 kilometrów do szkoły. 
- Nie, dzięki - odpowiedziałam z uśmiechem. Pomachałam tacie i Harremu, poprawiłam torebkę na ramieniu i ruszyłam. Zaczynał się piękny dzień. Ciepłe promienie słońca ogrzewały mi policzki, a ptaki ćwierkały wesoło.
     W Layville nie było zbyt wiele chodników. Szłam wzdłuż gruntowej drogi, mijając rozłożyste drzewa i nieprzycięte krzewy. Dawno nie byłam otoczona taką zielenią. 
     Po kilku minutach spaceru natknęłam się na pierwszy dom. Był to mały parterowy domek z zielonymi okiennicami. Na zardzewiałej skrzynce na listy widniało nazwisko Clark. Nieopodal białego płotu stała staruszka i podśpiewując jakąś starą piosenkę, podcinała zielony żywopłot.
- Dzień dobry! - zawołałam. Kobieta podniosła wzrok i uśmiechnęła się szeroko. 
- A panienka to kto? - zapytała, przerywając pracę.
- Eli... Elizabeth Steep. Jestem tu nowa - wyjaśniłam, lekko się czerwieniąc. Kontakty z innymi nie przychodziły mi łatwo.
- Ach, panienka Steep! Córka Josepha Steepa! Wszyscy o was mówią. Rzadko ktoś nowy przyjeżdża do Layville. Zazwyczaj wszyscy się stąd wynoszą - zachichotała.
Wszyscy o nas mówią? Zadrżałam. Tak jak się spodziewałam, raczej nie pozostanę niezauważona. Nagle perspektywa pierwszego dnia szkoły stała się dla mnie wręcz koszmarem.
     Po drodze minęłam jeszcze dwa domy; w ogródku jednego z nich kilkunastolatka karmiła kury, a z garażu drugiego wyjeżdżał jakiś chłopak na skuterze. W obu przypadkach zostałam obdarzona pełnym zainteresowania spojrzeniem, jednak moja aparycja raczej nikogo nie przyciągnęła.
    W końcu wyszłam na główną drogę. Zbity piach zamienił się w asfalt i pojawiło się kilka samochodów. Był też sklep spożywczy, second-hand, apteka i... biblioteka. To bardzo mnie ucieszyło. Miałam tylko nadzieję, że znajdę tam coś ciekawego.
    Chwilę przed rozpoczęciem lekcji weszłam na teren szkoły. Był to niewielki budynek z czerwonej cegły. Wokół stało parę zaparkowanych samochodów, a na dziedzińcu, na skrytych w cieniu ławkach siedziało kilka osób.
     Niepewnie przekroczyłam bramę i rozejrzałam się. Moją uwagę przykuło wielkie drzewo; jego rozłożyste gałęzie zdawały się być ścianami i tworzyć tajemnicze pomieszczenie. Pośród liści dojrzałam sylwetkę chłopaka. Pochylony nad zeszytem prawdopodobnie coś rysował. Westchnęłam z rezygnacją. Wyglądało na to, że ktoś inny wypatrzył już to miejsce przede mną.
     Nawet nie zauważyłam, że na dziedzińcu nagle pojawiło się już tyle ludzi. Nastolatkowie napływali przez bramę. Wszyscy oczywiście wpatrywali się we mnie. Nerwowo rozpuściłam włosy i pozwoliłam ciemnym, lekko kręconym kosmykom dać schronienie mojej twarzy. Opuściłam głowę i już miałam ruszyć, kiedy nagle ktoś złapał mnie za ramię.
- Elizabeth? - usłyszałam za plecami.
Odwróciłam. Za mną stał wysoki chłopak. Miał długie blond włosy związane w kucyk. Spojrzał na mnie i zaczerwienił się lekko, zmieszany. Po chwili jego zawstydzenie zastąpił uśmiech. 
- T...t...tak - wysapałam, zawstydzona. Rozejrzałam się dookoła. Jeśli przed chwilą była tu jakaś osoba, która się na mnie nie patrzyła, teraz już gapili się wszyscy. Niektórzy przerwali nawet rozmowy i, trącając się łokciami, szeptali coś między sobą.
- Super cię poznać! - wykrzyknął chłopak entuzjastycznie. Miał wielkie, niebieskie oczy i czarną bluzę. Na szyi wisiał mu wisiorek w kształcie psiej łapy. - Jestem  Michael - wyciągnął rękę. Przez chwilę wpatrywałam się w nią, jak gdyby była nieznanym mi obiektem, jednak po kilku sekundach zdecydowałam się ją uścisnąć. Chłopak miał szorstkie i bardzo ciepłe dłonie.
- Mi ciebie też - odparłam lekko ochrypłym głosem. Dawno nikt ze mną nie gadał. Oprócz mamy, taty, Harry'ego, cioci Taylor i dziadków.
- Yyyy... pomyślałem, że może ci się przydać, dlatego wydrukowałem mapę szkoły - zaczerwienił się, wyciągając nieco pogięty kawałek papieru z tylnej kieszeni jeansów. - Z pozoru mała ale nietrudno się w niej zgubić - znów się uśmiechnął.
- Dziękuję - wybąkałam, chwytając papier i wpychając do torby. Kto normalny drukuje komuś mapkę szkoły i to nawet go nie znając? Zresztą, i tak nie jest mi potrzebna.
- Jaką masz pierwszą lekcję? - zapytał, poprawiając plecak.
- Matematykę - wybąkałam po chwili zastanowienia. 
- Hmmm.... A potem? - sprawiał wrażenie zawiedzionego. Szurał trampkiem po chodniku i wpatrywał się we mnie wyczekująco.
- Z tego, co pamiętam to biologię.
- To wspaniale! - krzyknął, na co kilka osób odwróciło. - Tak się składa, że ja też. Nie martw się, pomogę ci przetrwać ten dzień. To do zobaczenia za godzinę.... jeśli chcesz - zmieszał się.
- Nie no w porządku, do zobaczenia - odpowiedziałam, zaskoczona tym, że ktokolwiek się mną interesuje. Dziwne uczucie.
     Nagle do Michaela podeszło kilku chłopaków. Szybko ulotniłam się, zanim chłopak zdołał cokolwiek powiedzieć. Nie uśmiechała mi się rozmowa z większą grupką ludzi. Poza tym za chwilę zaczynały się lekcje, a ja musiałam znaleźć klasę. Ruszyłam w kierunku głównego wejścia.

***

     Mapa Michaela okazała się bardzo przydatna. W budynku faktycznie łatwo było się zgubić. Znalezienie sektora A z salami od przedmiotów ścisłych zajęło mi dłuższą chwilę. Do pracowni matematycznej weszłam tuż przed dzwonkiem.
     Kiedy wkroczyłam do sali, wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie. Co niektórzy zaczęli szeptać, inni marszczyli twarz i wpatrywali się we mnie. Spuściłam wzrok i zajęłam pierwsze lepsze miejsce w przedostatniej ławce. Jak dobrze, że była jednoosobowa.
    Po chwili do sali wszedł mężczyzna. Mimo podeszłego wieku miał na sobie czerwone sztruksy i intensywnie zieloną marynarkę. Wąsy miał podkręcone  ku górze i wyglądał tak komicznie, że mimowolnie się uśmiechnęłam. Poprawił okulary, odchrząknął i rozejrzał się po sali.
- No to proszę państwa, rozpoczynamy kolejny rok w tej dziurze! Mam nadzieję, że odpoczęliście w wakacje bo szykuję dla was mnóstwo roboty. Jak zawsze zresztą - zachichotał. - Zanim zaczniemy naszą fascynującą podróż po funkcjach, całkach i innych cudownych działach naszych bogatych w zadania podręczników, chciałbym przedstawić wam nową uczennicę. Elizabeth, jesteś tutaj?
    Nerwowo poruszyłam się na krześle, a wszyscy odwrócili się w moją stronę. Wstałam powoli, dygocąc.
- Jestem - powiedziałam cicho, spuszczając wzrok.
- To wasza nowa koleżanka, Elizabeth Steep. Mam nadzieję, że się nią zaopiekujecie. Jak ci się podoba młoda damo? Wiem, że Layville to nie Nowy Jork, ale jak wrażenia?
- Właściwie - zdobyłam się na podniesienie wzroku. - Całkiem dobrze. Cenię sobie spokój.
- To dobrze, bo w spokoju łatwiej uczyć się matematyki - mężczyzna zaśmiał się i zdjął okulary. - Siadaj. Zaczynamy lekcję.

***
    Matematyka minęła powoli, ale w spokoju. Uczniowie, pochłonięci trudnymi zadaniami od pana Perkinsa zapomnieli o mnie i nachyleni nad zeszytami, próbowali rozwiązać chociaż część z nich. Kiedy zadzwonił dzwonek, spakowałam wszystko do torby i wyszłam z klasy. Biologię miałam w tym samym sektorze, jednak musiałam trochę przejść. Już w połowie drogi trafiłam na Michaela. 
- Jak było? Przeżyłaś? - uśmiechnął się.
- Nie było źle. Śmieszny ten Perkins - stwierdziłam, odpowiadając mu nieśmiałym uśmiechem.
- Zobaczysz, na biologii będzie super - jego entuzjazm mi się udzielał. - Nawet nie zauważysz jak.... O, hej!
    Spojrzałam w kierunku, w którym Michael przed sekundą zaczął machać. W naszym kierunku szedł chłopak. Prezentował się dość zwyczajnie. Miał na sobie niebieską flanelową koszulę i czarne spodnie. Jego rude włosy poruszały się w rytm kroków. Zbliżał się do nas. Nie wiedzieć czemu, zaczerwieniłam się.
- Jak dobrze, że jesteś. To Elizabeth. Jest nowa - wyjaśnił Michael chłopakowi. On również się zaczerwienił i obdarzył mnie przenikliwym spojrzeniem. Kiedy nasze oczy się spotkały, oboje spuściliśmy wzrok.
- Eli - poprawiłam go automatycznie. Znów poczułam na sobie spojrzenie chłopaka Wstrzymałam oddech.
     Michael pokiwał szybko głową i popatrzył po nas. Jego twarz znów rozjaśnił uśmiech.
- Elizabeth, to jest Edward.