niedziela, 1 maja 2016

Rozdział 3

     Zakręciło mi się w głowie. Co on tu robił? Gra na gitarze? Cisnęło mi się tyle pytań, ale siedziałam i wpatrywałam się w niego. Rozejrzał się po sali, zauważył mnie i uśmiechnął się. Z początku speszona odwróciłam wzrok, ale po chwili odpowiedziałam uśmiechem.
     Nie usiadł obok mnie. Przeszedł przez salę i zajął miejsce z dala od innych, ale bliżej nauczycielki niż ja. Zawiedziona spojrzałam na jego plecy. Czemu nie dołączył do mnie?
     Pani Lowest uśmiechnęła się na widok Edwarda.
- Widzę, że przyszedł najlepszy uczeń! - powiedziała z entuzjazmem. Chłopak tylko uniósł kąciki ust i usiadł na podłodze.
    Nauczycielka zaczęła przydzielać poszczególne instrumenty uczniom. Jeden chłopak dostał skrzypce, lekko otyła dziewczyna gitarę, ubrana na różowo blondynka fortepian.... Kiedy przyszła kolej na mnie, pani Lowest zawahała się.
- Ty jesteś ta nowa? - spytała zamyślona. - Elizabeth?
- Eli - poprawił ją Edward. Dopiero zauważyłam, że cały czas się w nas wpatruje. Zadrżałam.
- Ach, no tak. No to na jakich instrumentach grasz, Eli?
- Ymmm... Kiedyś grałam na fortepianie - szepnęłam zawstydzona.
- No to na pewno nie dam ci fortepianu! - zaśmiała się kobieta. Miała zdecydowanie dziwny sposób prowadzenia lekcji. - Co powiesz na.... Bębny?
- Bębny? - zawahałam się. Nie miałam o nich zielonego pojęcia. A już z pewnością nie wiedziałam, jak na nich grać.
- Tak. Ed wszystko ci pokaże - uśmiechnęła się i odwróciła na pięcie, podając flet brunetowi w okularach.
     Spojrzeliśmy z Edwardem po sobie.
- No to wygląda na to, że jesteś na mnie skazana - uśmiechnął się nieśmiało i podszedł do instrumentu.

***

     To była najszybciej mijająca godzina w moim życiu. Niewiele się nauczyłam; zbyt zajęta byłam wpatrywaniem się w Eda, który grał naprawdę świetnie. Gadaliśmy też trochę. Czułam się już trochę swobodniej w jego towarzystwie i on chyba w moim też; dużo żartowaliśmy.
     Kiedy zadzwonił dzwonek, ogarnął mnie smutek. Wtem wpadłam na pomysł.
- Hej, może pójdziesz ze mną i Michaelem kawałek? - zaproponowałam całkiem śmiało.
- Nie mogę. Muszę zostać po lekcji - wskazał na panią Lowest, która oparta o szafę sprawiała wrażenie, jakby na niego czekała. Skinęła nam głową.
- Ach, okej. To nic. Pa, do zobaczenia - westchnęłam zawiedziona.
- Pa, Eli - uśmiechnął się i odwrócił.
     Wyszłam z klasy zamyślona. Co on z nią robił? Nagle przypomniała mi się jej krótka spódniczka.... Nie, to niemożliwe. Edward sprawiał wrażenie przyzwoitego.
     Minęłam bramę szkoły i szłam dalej. Wtem usłyszałam ciche nawoływania:
- Elizabeth, Elizabeth! - odwróciłam się. Michael biegł w moją stronę, a jego kucyk śmiesznie podskakiwał. - Myślałem, że już mi na dobre uciekniesz. Miałaś zaczekać! - wysapał, kiedy w końcu mnie dogonił.
- Aaa no tak. Wybacz, zapomniałam -wybąkałam, zamyślona. 
- Dostałaś SMS'a? - spytał, ruszając razem ze mną. 
No tak. Zapomniałam odpisać na tą wiadomość, bo wszedł Ed. Kurczę.
- Dostałam, ale nie zdążyłam odpisać - wyjaśniłam, znów spinając włosy w kucyk. W końcu opuściłam szkołę.
- Haha, no to widzę że długo ci zajmuje odpisywanie - zażartował, chichocząc. - Ładnie ci w kucyku - dodał, na co natychmiast się zaczerwieniłam.
     Szliśmy kilka minut w milczeniu, aż dotarliśmy do skrzyżowania asfaltowej drogi z tą gruntową.
- Tutaj cię zostawiam - Michael zatrzymał się. - Ja muszę iść jeszcze dalej asfaltówką - wyjaśnił. Pokiwałam ze zrozumieniem głową, uśmiechając się. - No to do zobaczenia jutro. Widzimy się na biologii! 
- Pa, Michael.
     Ruszyłam ubitą drogą. Czułam zapach kwiatów, a ptaki świergotały nad moją głową. Layville było naprawdę uroczym miasteczkiem. 
     Nagle poczułam, jak wibruje mi telefon. Uśmiechnęłam się do siebie. Ach ten Michael. Długo beze mnie nie wytrzyma. Mimo to fajnym uczuciem było mieć przyjaciela. Otworzyłam wiadomość. Ku mojemu zdziwieniu nie była ona od niego.

Hej Eli, może dzisiaj do mnie wpadniesz? Napiszemy razem tą pracę o Hamlecie.
Stella

     Skąd miała mój numer? Pewnie Michael jej podał. Zapisałam numer w kontaktach i szybko (a raczej najszybciej, jak tylko pozwalały mi małe klawisze telefonu) wystukałam odpowiedź.

Nawet nie wiem, gdzie mieszkasz. Co powiesz na to, żebyś ty przyszła do mnie? Na pewno każdy gada już o moim adresie.

     Minęłam dom państwa Clarków. Tym razem staruszka siedziała na ławce. Pomachała mi, a ja odpowiedziałam tym samym. Po drodze minął mnie pick-up taty.
- Hej, mała. Wsiadaj! - krzyknął. Otworzyłam drzwiczki i wsiadłam do auta. W radiu leciała jakaś stara piosenka Beatlesów.
- Hej tato - samochód ruszył. Trochę trzęsło.
- Jak minął dzień? - spytał Joseph. Na jego twarzy malowała się troska. Wiedział o moim usposobieniu i z pewnością martwił się, jak potoczył się mój pierwszy dzień w szkole.
- Było nieźle - zaczęłam. - Wszyscy się na mnie gapili. W sumie mam nawet dwójkę przyjaciół.
- Wow - tata był naprawdę zdziwiony. Zamrugał oczami. - To świetnie. Przyjdą do nas?
- Tylko Stella - odparłam zadowolona, że po raz pierwszy zapraszam kogoś do domu. - Michael przyjdzie jutro.
Tata drgnął.
- Ale to nie twój chłopak?
- Niee, no coś ty, tato. Tyko kolega. Podoba się Stelli - wyjaśniłam. Na jego twarzy malowała się ulga. Zaśmiałam się w duchu.
     Podjechaliśmy pod dom i tata zaparkował pod wiatą. Wysiadłam. W domu mama czytała gazetę. Pachniało pieczenią.
- Hej kochanie! - mama wręcz poderwała się z fotela i pobiegła w stronę kuchni. - Przeżyłaś?
Opowiedziałam jej o moim pierwszym dniu w szkole, na co zareagowała nie inczej niż tata. Zszokowana nakładała każdemu porcję pieczeni i frytek.
- A gdzie Harry? - spytałam, rozglądając się po salonie. 
- On też znalazł sobie kolegów - wyjaśniła mama z uśmiechem. - Bawią się w ogrodzie i ani myślą o jedzeniu.
     Po obiedzie wbiegłam po schodach na piętro. Otworzyłam drzwi do pokoju i westchnęłam ciężko. Stella się przerazi! Moje wielkie drewniane łóżko, a właściwie łoże dwuosobowe zasypane było stertą ubrań, wśród których szukałam czegoś przyzwoitego do szkoły. Na podłodze wśród kartonów leżały jakieś kompletnie nieprzydatne mi rzeczy, szafa była otwarta, na biurku mnóstwo papierów.... Pokój wyglądał, jakby przeszedł przez niego huragan!
     Przyszła kolejna wiadomość. 

Będę za 15 minut ;)

     Miałam kwadrans, żeby doprowadzić to pomieszczenie do porządku. Warto było chociaż spróbować.
     Zdążyłam poskładać ubrania i włożyć z powrotem do szafy, niedbale pościelić łóżko i zaciągnąć kartony w jedno miejsce pod ścianę. Następnie przeniosłam wszystkie kombinerki, młotki i inne przyrządy iście remontowe na jedną z półek. 
     Kiedy przecierałam zakurzone biurko wilgotną szmatką, zadzwonił dzwonek. Zbiegłam po schodach z prędkością torpedy zanim ktokolwiek z domowników zdecydował się otworzyć.
     Za drzwiami stała uśmiechnięta Stella. Przebrała się w dresy i różową bluzę, a włosy spięła w wysoki kucyk. Wyglądała uroczo. W Nowym Jorku wszyscy ubierali się tak reprezentacyjnie, ale w Layville chyba nie było aż tak źle. Uśmiechnęłam się.
- Hej, Eli - weszła do środka. - Gotowa na przygodę z Szekspirem?
- Zawsze - zaśmiałam się. Zupełnie nie poznawałam siebie. Gdzie podziała się ta nieśmiała dziewczyna z miasta?
    Poprowadziłam przyjaciółkę przez salon do kuchni. Przywitała się z moimi rodzicami, którym uśmiech nie schodził z twarzy. Wbiegłyśmy po schodach na górę. Przy drzwiach do mojego pokoju zawahałam się.
- Ymm... Nie wiem, czy chcesz tu wchodzić - zaczęłam, skubiąc skórkę przy paznokciu. - Jeszcze się nawet nie zdążyłam całkiem rozpakować.
- Oj nie żartuj, myślisz że przejmuję się tym jak mieszkasz? - Stella nacisnęła klamkę i weszła do sypialni. Rozejrzała się zaciekawiona. - Jeju, co ty trzymasz w tych kartonach?
- Głównie książki. Lubię czytać - wyjaśniłam, spoglądając w kierunku pudeł. Było ich co najmniej tuzin.
    Stella usiadła na fotelu przy biurku. Jej zielone oczy wpatrywały się we mnie.
- Zaczynamy? - spytała.

***

     Pisanie pracy na angielski nigdy nie zajęło mi tyle czasu. Co chwila żartowałyśmy i śmiałyśmy się, ale wreszcie przed dwudziestą skończyłyśmy. Na zewnątrz zdążyło się już ściemnić. 
- Eli, ja już pójdę - Stella podniosła się z krzesła. - Mam kawałek do przejścia.
     Posmutniałam. Tak dobrze mi było w jej towarzystwie. Uśmiechnęłam się smętnie i ruszyłam w stronę schodów.
     Przy drzwiach dziewczyna złapała mnie za ramię.
- A może mnie odprowadzisz? - spytała, uśmiechając się. - Nie widziałaś jeszcze Layville nocą.
     Perspektywa kolejnych kilkudziesięciu minut z przyjaciółką była bardzo kusząca. Zarzuciłam ciepłą bluzę taty i rzucając "wychodzę" zamknęłam drzwi.
- Gdzie właściwie mieszkasz? - spytałam Stellę, kiedy szłyśmy gruntową drogą, mijając jeden z domów. 
- Za parkiem Cross - wyjaśniła. - To taki mały skwer, w którym rośnie dużo drzew i mamy mały staw - dodała, widząc moją zdziwioną minę. - To jakiś kawałek za szkołą.
     Odprowadziłam Stellę pod sam dom. Minęłyśmy budynek liceum, park Cross (co raczej nazwałabym lasem Cross, tyle w nim było drzew) i wkrótce zaczęły pojawiać się domy.
     Dziewczyna mieszkała w sporym budynku z białej cegły. Na podwórku ujadał mały maltańczyk.
- Rocky! - zapiszczała, podnosząc psa. Polizał ją po twarzy. - Tęskniłeś?
     Pożegnałam się ze Stellą i powoli wracałam. Robiło się zimno. Było w końcu po dwudziestej pierwszej. Chciałam już wracać do ciepłego łóżka. 

***

     Mijałam park Cross. Wiatr targał mi włosy, dygotałam. Trzeba było zabrać kurtkę, zganiłam się w myślach. Schowałam ręce w kieszeni bluzy i zarzuciłam kaptur.
     Wtem coś usłyszałam. Zatrzymałam się gwałtownie. Dźwięk dochodził z nieopodal. Z parku. Wypływał z głębi i wpływał do moich uszu powodując, że zapomniałam o wszystkim.
Gitara.
     Chwilę wsłuchiwałam się w delikatne akordy. Nie czułam już zimna. Ciepło rozlało się po całym moim ciele. Ktoś grał naprawdę pięknie.
     Nagle dał się słyszeć śpiew. Męski. Był delikatny, pełen wdzięku i słodki. Zdawało się, że to anioł śpiewał, przycupnąwszy na jednym z pni drzew w parku.
I wtedy zrozumiałam, że ktokolwiek śpiewał, ktokolwiek grał, poczułam to.
Zakochałam się.